Forum Punk Rockowy Kibuc Strona Główna Punk Rockowy Kibuc
88% koszerności
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Usmiech cadyka
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Punk Rockowy Kibuc Strona Główna -> Szmoncesy
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Izaak Stoltzman
Geszefciarz



Dołączył: 17 Maj 2006
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa/Nalewki

PostWysłany: Śro 8:55, 07 Cze 2006    Temat postu: Usmiech cadyka

U rabina w Kołomyi mnóstwo petentów. Same rozwody w tych ciężkich czasach. Do pokoju rabina wchodzi młoda brunetka, a temperament aż z niej bije.
- Rabinie, dobrodzieju, muszę się rozwieść z moim mężem.
- Ależ córko Izraela, opamiętaj się - powiada rabin - przecież dopiero od dwóch tygodni jesteś mężatką.
- Tak, to prawda. Ale moje postanowienie jest niezłomne. Nie mogę żyć z człowiekiem, który nazywa się Lampa.
- Ależ córko Izraela, wiedziałaś przecież przed ślubem, że twój narzeczony nazywa się Izaak Lampa!
- Tak, mój rabinie, ale ja byłam pewna, że to lampa stojąca, a nie wisząca...


Pan Hirsz przez kilka lat posyłał swojego syna Jonasa na naukę do słynnego talmudysty. Jednakże, ku wielkiemu zmartwieniu ojca, Jonas nie robił żadnych postępów. Ilekroć ojciec chciał się pochwalić uczonością syna, tylekroć narażał na kompromitację. Zrozpaczony udał się wreszcie do rabina i opowiedział mu o swoich kłopotach.
- Rebe, co to jest? Mój syn uczy się i w dzień, i w nocy, a nic nie umie.
Rabin chwycił się za brodę, podumał chwilę i powiada:
- Mój kochany! Jeżeli twój syn uczy się przez cały dzień i przez całą noc, to kiedy on ma co umieć?

- Powiedz mi, gdzie siedzi rozum? - pyta nauczyciel małego Laiba.
- On wcale nie siedzi - odpowiada rezolutnie uczeń.
- No to gdzie jest? - dziwi się nauczyciel.
- On chodzi za interesami - tłumaczy Laib.
- Za interesami? Dlaczego?
- Bo jak by on tylko siedział, to on by nie był żaden rozum - wyjaśnia mały filozof.

Syn kupca powraca ze szkoły do domu.
- Tato - powiada do ojca - nauczyciel w szkole mówił nam, że pewien Żyd, co się nazywa Einstein, wymyślił jakąś teorię względności. Tato, co to jest ta teoria względności?
Kupiec zastanawia się przez chwilę, wreszcie mówi:
- Widzisz, synuniu, to jest tak: jeżeli ty kupujesz jakąś rzecz, to ona jest licha i bardzo mało warta. Jeżeli natomiast ty tę rzecz sprzedajesz, to ona jest pierwszorzędna, wręcz najlepsza z najlepszych i oczywiście bardzo wartościowa...

- Tato, dlaczego ryby nie mówią? - pyta pana Joela jego mały synek.
- Dlaczego nie mówią, ty się pytasz? - dziwi się pan Joel. - A jak one mają mówić? Czy one mają ręce?

Pięcioletni Emilek kręci się niespokojnie koło swego ojca, wreszcie łapie go za rękaw i mówi:
- Wiesz, papuńciu, ja bym bardzo chciał być teraz na twoim miejscu.
- Co ty nie powiesz? - dziwi się ojciec. - A co by ci z tego przyszło?
- O, gdybym ja był na twoim miejscu, tobym twojemu synkowi Emilkowi dał ze dwa złote na kino i cukierki...

Siedza Zydzi w czasie swieta i nagle widza jak jakis mlody Zyd pali papierosa. Rabin:
- O Ty bezbozniku! Sprawie cud! Niech sie zwali na Ciebie ten mur pod ktorym stoisz!
Na co podniosl sie lament, ze chlopak mlody, zeby dac mu szanse na naprawe itd. Rabin:
- Masz szczescie! Niech sie stanie cud i ten mur pod ktorym stoi ten bezboznik niech sie nie zawala!
I stal sie cud! Mur sie nie zawalil.

Wchodzi staruszek do konfesjonału i nawija:
- Mam 92 lata. Mam wspaniałą żonę, która ma 70 lat. Mam dzieci, wnuki i prawnuki. Wczoraj podwoziłem samochodem trzy nastolatki, zatrzymaliśmy się w motelu i uprawiałem sex z wszystkimi trzema...
- Czy żałujesz, synu, tego grzechu?
- Jakiego grzechu?
- Co z Ciebie za katolik?
- Jestem Żydem...
- To czemu mi to wszystko opowiadasz?
- Wszystkim opowiadam

Rabbi Izaak z Berdyczowa mawiał:
- Nie ma człowieka bez grzechu. Istnieje jednak zasadnicza różnica miedzy cadykiem a grzesznikiem. Cadyk, dopóki żyje, wie, że grzeszy. Grzesznik, dopóki grzeszy, wie, że żyje.

Pewien Zyd byl bardzo bogaty. Ale byl samotny. Wiec pewnego dnia Rabin mu poradzil:
- Icek, Ty taki bogaty, Ty wez sobie zone.
- Ale Rabi, ja sie Ciebie pytam - a po co mnie zona? Ja jestem szczesliwy.
- Ale Ty pomysl Icek, Ty jestes sam, jak Ty bedziesz umierac i lezec na lozu smierci - kto Cie poda szklanka wody?
Icek przemyslal to i postanowil sie ozenic. Jednak mimo tego, ze byl bogaty nie mogl znalezc odpowiedniej kandydatki. W koncu kiedy znalazl okazalo sie, ze jego zona ma naprawde okropny charakter, a w tych innych sprawach zupelnie do niczego. Wiec cierpial ale pocieszala go zlota mysl Rabina.
I w koncu zdarzylo sie ze Icek zachorowal. Lezac na lozu smierci jego ostatnia mysla bylo:
- Nie jestem spragniony.

Zdrowka zycze


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Prezes Apfelbaum
Agent Mossadu



Dołączył: 04 Maj 2006
Posty: 1047
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: sia la la la la

PostWysłany: Śro 18:53, 07 Cze 2006    Temat postu:

- Rebe, Rahela od Goldbaumów jest w ciąży!
- A co mnie to obchodzi?!
- Mówią, że z Wami, Rebe...
- A co cię to obchodzi?!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aaron Holzmann
Rabin



Dołączył: 22 Maj 2006
Posty: 2299
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Żabianka City

PostWysłany: Śro 19:02, 07 Cze 2006    Temat postu:

Faszyści...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Izaak Stoltzman
Geszefciarz



Dołączył: 17 Maj 2006
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa/Nalewki

PostWysłany: Śro 19:47, 07 Cze 2006    Temat postu:

Aaron Holzmann napisał:
Faszyści...


GDZIE? Gewalt! To moze uciekajmy do domu... Neutral

Zdrowka zycze


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Prezes Apfelbaum
Agent Mossadu



Dołączył: 04 Maj 2006
Posty: 1047
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: sia la la la la

PostWysłany: Śro 20:05, 07 Cze 2006    Temat postu:

Nie!!! Ukryjmy się lepiej w stodole.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Izaak Stoltzman
Geszefciarz



Dołączył: 17 Maj 2006
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa/Nalewki

PostWysłany: Śro 20:06, 07 Cze 2006    Temat postu:

W stodolach nie lubie sie ukrywac, bo co do jakiejs wejde, to mi sie goraco robi i musze z niej rejterowac.

Zdrowka zycze


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aaron Holzmann
Rabin



Dołączył: 22 Maj 2006
Posty: 2299
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Żabianka City

PostWysłany: Czw 8:42, 08 Cze 2006    Temat postu:

Mój papa, Szymon Holzmann opowiadał mi kiedyś jak to wspólnie z UPA palił Polaków w stodole. Tylko nie pomnę nazwy miejscowości. Atłasowe... Sztruksowe... Nylonowe...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Izaak Stoltzman
Geszefciarz



Dołączył: 17 Maj 2006
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa/Nalewki

PostWysłany: Czw 9:58, 08 Cze 2006    Temat postu:

Aaron Holzmann napisał:
Mój papa, Szymon Holzmann opowiadał mi kiedyś jak to wspólnie z UPA palił Polaków w stodole. Tylko nie pomnę nazwy miejscowości. Atłasowe... Sztruksowe... Nylonowe...


Slyszalem, ze taki wypadek mial miejsce w Kreszowym.

Zdrowka zycze


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aaron Holzmann
Rabin



Dołączył: 22 Maj 2006
Posty: 2299
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Żabianka City

PostWysłany: Czw 10:03, 08 Cze 2006    Temat postu:

Tak, to tak jakoś było. Dzięki naszym machinacjom Icek sam sibie potem przeprosił w imieniu polaków.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Izaak Stoltzman
Geszefciarz



Dołączył: 17 Maj 2006
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa/Nalewki

PostWysłany: Czw 10:16, 08 Cze 2006    Temat postu:

Ten podwojny blef zrobil wrazenie nawet na naszych braciach za Oceanem. Fachowa robota.

Zdrowka zycze


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aaron Holzmann
Rabin



Dołączył: 22 Maj 2006
Posty: 2299
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Żabianka City

PostWysłany: Czw 10:19, 08 Cze 2006    Temat postu:

Tym bardziej, że miał na głowie naleśnik. należało by tylko uciszyć Jerzego Roberta Nowaka. za bardzo zbliża się do prawdy w swoich wywodach.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rude
Żyd Pospolity



Dołączył: 04 Maj 2006
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Szczecin City

PostWysłany: Czw 11:47, 08 Cze 2006    Temat postu:

-Mojsze! Mojsze! Pozyczysz mi 10zl?
-A od kogo?

Icek poszedl z Aaronem do teatru. Po przedstawieiu Icek wrecza szatniarce 200zl napiwku. Aaron jest zdumiony.
-Szatniarce za wydanie plaszcza az 200zl???
-A czys ty widzial jaki mi ona plaszcz dala!

-Co sie stalo panie Kon ze jest pan taki zdenerwowany?
-Jak tu sie nie denerwowac gdy sie ma taka zone jak moja?!
-A o co chodzi?
-Wciaz prosi o pieniadze.
-Na co?
-A skad ja wiem? Czy ja jej daje?

Sara ma 25 lat. Jej maz Jankiel - 65. Juz od przeszlo 2 lat Jankiel kocha swoja zone platonicznie. Pewnego dnia Sara mowi:
-Jankiel, Bog nas poblogoslawil. Bedizemy mieli dziecko.
-Dziecko? Teraz? - Jankiel jest zdumiony.
-Bog nas kocha i opiekuje sie nami. Jestem pewna ze da nam syna. Ten cud jest dowodem bezgranicznej dobroci Boga.
Jankiel wcale nie przekonany idzie do rabina i opowiada mu o wszystkim.
-Posluchaj - mowi rabin - mialem znajomego ktory idac na polowanie na lwy przez roztargnienie zabral ze soba parasolke zamiast strzelby...
-Nie widze zwiazku...
-Czekaj... Nagle zza krzakow wylonil sie lew. Moj znajomy otworzyl parasolke, rozlegl sie strzal i lew padl...
-Niemozliwe, ktos musial strzelic z boku.
-No wlasnie!



Aaron Holzmann: Za tego posta użytkownik otrzymuje odznaczenie "Bohater Izraela"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aaron Holzmann
Rabin



Dołączył: 22 Maj 2006
Posty: 2299
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Żabianka City

PostWysłany: Czw 11:51, 08 Cze 2006    Temat postu:

Mosze wraca do domu i zastaje Rywkę śpiącą w łóżku z mężczyzną. Wyrywa Rywkę ze snu i pyta
- Rywka, z kim ty mnie tu zdradzasz jak ja w sklepiku moim pracuje?
- Mosze, to bankier Kohen, on ma dom, dwa samochody i jeszcze fabryke w Łodzi buduje.
Na to Mosze:
- Rywka, przykryj go dobrze, bo on nam sie przeziębi!

Na łożu śmierci stary żyd Izaak woła swoich synów:
- Mosze, ty jesteś przy mnie?
- Jestem tate przy tobie
- Aaron, a ty też przy mnie jesteś
- Tak tate, jestem.
- A ty mój najmłodszy dawidku, jesteś?
- Tak tate, jestem.
- To kurwa kto sklepu pilnuje???


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Izaak Stoltzman
Geszefciarz



Dołączył: 17 Maj 2006
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa/Nalewki

PostWysłany: Czw 12:07, 08 Cze 2006    Temat postu:

Mysle, ze ten watek, bylby wprost kaleki, bez przytoczenia przynajmniej kilku zydowskich opowiadan Stefana Wiecheckiego zwanego jako Wiech. Niniejszym przytaczam:

Różowa pończoszka

Pan Tymoteusz Zając, właściciel sklepu spożywczego, jest niesłychanie zazdrosny o swą małżonkę, panią Kazię. No, bo i jest o co! Samej żywej wagi sto dwadzieścia pięć kilo, a cóż dopiero mówić o takich walorach jak nieprzeciętna wymowa i talent do handlu.

Cóż tedy dziwnego, że pan Tymoteusz, mając taki skarb, zadrżał, usłyszawszy od dozorcy domu, pana Antoniego Dyni, taką uwagę:

- To nie mój interes, ale zmuszony jezdem zaznaczyć, że jak pan Zając siedzi w sklepie, łazi tu do pana Zająca żony jakiś łatek. Zdaje się, że to nawet będzie Zraelita czyli pudel, bo jakiści cholera na pysku niewyraźny. Moja baba wyniuchała bez dziurkie od klucza, jako że śklepiczarka, niby żona pańska, przy tem owem starozakonnem się ozbiera! Marna pańska godzina, panie Zając, bo te niekrzczone to największe katy na kobietę.

Kudy panu do konkorencji!

Pan Tymoteusz jęknął głucho i chciał biec zaraz mordować, podpalać, ale stateczny pan Dynia wstrzymał go słowami:

- Zara, zara, najsampierw trza ich przykaraulić razem i z beduinem się oprawić, a potem dopiero szanownej małżonce zdrowo żeberka przemacać.

Umówiono się, że inwigilacja pracować będzie ze zdwojoną czujnością i gdy amant zjawi się w mieszkaniu pana Zająca, dozorca natychmiast go o tym zawiadomi.

Okazja zdarzyła się po kilku dniach. Na alarm pan Zając zamknął sklep i jak burza wtargnął do mieszkania. Już w przedpokoju zauważył obcy parasol i zabłocone kalosze.

W sypialni siedział szczupły brunet o palącym spojrzeniu. Pani Kazia pokazywała mu nóżkę w różowej pończoszce, on zaś patrzył i cmokał z zachwytu.

Jak ranny odyniec runął na rywala pan Tymoteusz i począł go tłuc przyniesionym ze sklepu suchym baleronem.

- Uj, co cóś jest? Zabił mnie na śmierć! Policja! Panie wariat, słuchaj pan, ja jestem damski dostawca. Pończochy, trykotaży, podwiązki tudzież reformy. Zapamiętaj się pan chociaż na chwilę!

Po długich szamotaniach udało się wreszcie pani Kazi przekonać męża, że z brunetem łączą ją tylko stosunki handlowe. Piękność, nie chcąc martwić pana Tymoteusza wydatkami, załatwiała swoje sprawunki w tajemnicy.

Zatamowawszy krew, okręcony ręcznikiem kupiec, pan Beniek Kontrabas, wybiegł z fatalnego mieszkania, nie wiedząc, że czeka go jeszcze jedno przejście.

Za drzwiami bowiem czyhał ze wzniesioną w górę miotłą wierny sojusznik zdradzonego męża, pan Dynia.

W chwilę potem przez podwórze galopował pan Kontrabas, przynaglany uderzeniami miotły dzielnego dozorcy. Pościg trwał aż do bramy.

Epilog rozegrał się oczywiście w sądzie grodzkim, gdzie zazdrosny mąż oraz ten, który nie opuścił go w potrzebie, dostali po tygodniu aresztu, na szczęście z zawieszeniem.


Co tygrys to nie świnia

Protest? Przecież to obecnie rzecz tak zwykła jak spisanie ruchomości przez komornika. A jednak są jeszcze ludzie, którzy się protestem przejmują i robią bliźnim piekło z tak błahego powodu. Gdzie indziej leżą weksle na parę tysięcy i jest dobrze, a tu o marny akcepcik taka wielka awantura. Widocznie są weksle szczęśliwe i pechowe.

Ten należał do tych ostatnich, bo proszę sobie wyobrazić!

Pan Salomon Tygrys otrzymał kartkę od rejenta, że należy do godziny drugiej po południu wpłacić należność za weksel, gdyż w razie przeciwnym… itd. itd.

Pan Salomon odczytał dwa razy treść zawiadomienia, po czym mruknął do siebie:

- Ani do drugiej, ani do trzeciej. Za dwa tygodnie tyż nie, z powodu się nie targuje.

Po czym zwinął kartkę w trąbkę, uczynił z niej coś w rodzaju wykałaczki i dłubiąc w lewym uchu, oddał się rozmyślaniom na tematy pozagrobowe.

Wyrwał go z tego nastroju ostry dzwonek telefonu.

- Panie Tygrys, tu ja mówię, pan Webelman, poznajesz pan mi?
- Nie, nie poznaję. A jak poznaję, to co będę z tego miał?
- Pan nie wykupałeś w terminie weksla z żyrem Lipszyca.
- Niemożliwość. A nawet jeżeli tak jest, no to co?
- To że mam nadzieję, iż mu pan wykupisz od rejenta.
- Nie wiem. Może tak, może nie, ale przypuszczam że wątpię, żeby wykupiłem.
- Lipszyc pana zrobi za to śmierć. Ja już dzwonię do niego i żądam moje pieniądze. Nie płaci wystawca, musi płacić żyrant.
- Adje się z panem. Dzwoń pan do łobuza, niech nie żyruje w tych czasach niepewne weksle.

W dziesięć minut później telefon odzywa się znowu.

- Pan Tygrys?
- Podobno.
- Lipszyc policzkuje się z panem z powodu weksel dwieście złotych.
- Nie szkodzi. Co jeszcze chciałeś pan powiedzieć? Mam czas, do sklepu nikt nie wchodzi.
- Z czem pan motywuje tego protestu?
- Słyszałeś pan może o niejakiego kryzysa?
- Ale towar ja dałem nie kryzysa, tylko Tygrysa.
- To są teraz wspólniki, niech Bóg zabroni!
- Wstydu pan robisz wszystkim tygrysom. Złóż pan podanie w celu zmienić nazwisko na świnia.
- Do wydzenia się z panem w sądzie. Pan u mnie za tę świnię całe życie z kryminała nie wyjdziesz. Szkoda mnie pańskich dzieci, ale dobrze im tak, po co bandytę za tatunia mają.

Powiedzmy, że w pogróżkach pana Tygrysa była pewna przesada. Sędzia grodzki nie wydał wyroku bezterminowego więzienia, zadowolił się 50 złotymi grzywny. Tyleż zapłacił człowiek o drapieżnym nazwisku za bandytę.



Flirt z jąkałą

- Imię?

- Cecylia czyli Cipa.

- Nazwisko?

- Blumszpic.

- Lat?

- Mamunia mówi dziewiętnaście, tatunio dwadzieścia sześć.

- A cóż mówi dowód osobisty?

- On jest tego samego zdania co tatunio.

- Stan?

-Uś, jak pan sędzia może coś podobnego się zapytać? Wszystko w porządku!

- Więc panna czy mężatka?

- Nie wiem, co powiedzieć. Stara się o mnie jeden, ale nie wiadomo, co z tego będzie. Widzi pan sędzia, on nie zarabia, a tatunio bardzo tego nie lubi, bo jak ktoś nie zarabia, to on nie ma pieniędzy. A co dzisiaj można zrobić bez pieniędzy?

- I prawdopodobnie dlatego, żeby ich nie wydawać, jeździ pani tramwajem bez biletu?

- Nic podobnego. Ja chciałam wykupić. Bo czy ja bym się łasiła na dwadzieścia pięć groszy? Za inteligentna osoba na to jestem. Pitigrilli znam na wskroś, poza tym mam piękne futro z brajtszwanców, to czy mnie by wypadało?

- A jednak konduktor twierdzi co innego. Panie Pietrusiński, jakże to było?

Pan Franciszek Pietrusiński, konduktor tramwajów miejskich, zeznaje:

- Zwyczajnie, proszę wysokiego sądu. Wlazła ta pasażerka do wagonu i dawaj się kręcić jak mysz w rosole. To tam, to siam. Wszędzie jej pełno. Ale tak karkulowała, żeby nie płacić. Jak ja na przodzie, to ona w tyle i na odwrót.

Potem zaczęła gazetę czytać, żeby się zasłonić, a w końcu niby tyż to rozmawia z jakiemś starozakonnym facetem… i do wyjścia.

Ja niby nie patrzę, ale wszystko widzę i myślę sobie: "Nie siostro, ten kurs ci się nie uda." Zatrzymałem wóz, a pan władza zrobił resztę.

- Ależ panie sędzio, to było zupełnie inaczej!

Istotnie, znajomy mój Salek Rabinowicz tak mnie zagadał, że o wszystkiem zapomniałam.

- Trzeba było przerwać na chwilę rozmowę i zapłacić za bilet.

- Pan sędzia nie zna Salka, on by do tego nie dopuścił. Jak zacznie mówić, świata się za nim nie widzi.

- Taki czarujący? - pyta rozbawiony sędzia.

- Nie, ale tak pluje. A przy tem się jąka, niech pan Bóg zabroni. Przez pięć przystanków zdążył mnie tylko powiedzieć: "Ukłony od Zylbersztajnów." Ale tak mnie tem zajął, że nie miałam czasu zapłacić.

Mimo wielkiego prawdopodobieństwa tych okoliczności surowy sędzia skazał pannę Cecylię vel Cipę Blumszpic na 25 złotych grzywny, pouczając, że najpierw trzeba zapłacić za bilet, a potem dopiero flirtować z jąkałą.

Tak to czasem niewinny flircik może kosztować grube pieniądze.

Panna Cecylia po wysłuchaniu wyroku zapowiedziała apelację, zaznaczając, że może zapłacić za kurs z Rabinowiczem cztery razy tyle, co kosztuje bilet normalny, ale na sto razy więcej nigdy się nie zgodzi.


Zawodowy świadek

Do sali sądu grodzkiego wchodzi sympatyczny pan o ciemnym zaroście. Korzystając z przerwy w rozprawie zamienia miłe uśmiechy ze stałymi bywalcami, wreszcie wita się kordialnie z woźnym.

- Dzień dobry się z panem, panie Wu. Co słychać? Jak zdrówieczko pana sędziego?
- Nie można narzekać, owszem, zdrów jest.
- To się bardzo cieszę. A pan sekretarz jak sobie miewa?
- Owszem.
- Coś dawno już tu nie byłem.
- A kto pan właściwie jest, bo nie mogę sobie przypomnieć?
- Pan mi nie zna? Ja jestem świadek o pobicie pana Migdalskiego przez pana Bielasa. Pan nie pamięta? się dziwię. Już dwa lata tu przychodzę i czekam, może dzisiaj się doczekam, skąd można wiedzieć?

Świadek przysiada się do dwóch panów i prowadzi z nimi miłą pogawędkę.

Tymczasem wchodzi sąd. Idą jakieś sprawy o kradzieże, a wreszcie:

- Oskarżony Hipolit Bielas, świadkowie Migdalski, Majchrzak i Rozenberg! - woła sędzia.
- Panie Bielasek, chodź pan, sędzia nam prosi - mówi sympatyczny pan do sąsiada i podchodzi wraz z nim do sędziowskiego stołu.

Świadkowie składają uroczystą przysięgę, po czym padają sakramentalne pytania:

- Nazwisko?
- Już mówiłem ładne parę razy… pan sekretarz zapisał też.
- Cóż to znaczy? Proszę odpowiadać na pytania.
- Wszystko od początku? Nie mam pretensję, proszę: Rozenberg.
- Imię?
- Salomon.
- Zajęcie?
- Świadek.
- Pytam, czym się przesłuchiwany zajmuje?
- Tyż mówię, jezdem za świadka.
- Nie chodzi o daną sprawę, tylko zawód pański!
- Panie sędzio kochany, ja pana co powiem: jak ja dwa lata nic nie robię, tylko chodzę tu za świadka, to nie jest moje zajęcie? A co to jest, co?

Raz zachorował pan Bielasek, to się sprawę odkładało. Drugi raz zapomniał przyjść pan Migdalski, to też poszliśmy do domu.

Jak wzięli pana władzego do szkoły, żeby mu wyuczyć na pana przodownika, to się zaczęło prawdziwe siekane nieszczęście.

W ślepe ciotkie poszliśmy się bawić. Jak się jeden pokazał, to się drugi schował. A ja już dwa lata chodzę.

- Dziś sprawa będzie rozpatrzona.
- Daj Boże.
- Jakże to było? Co pan widział? Kto kogo uderzył w tramwaju numer 17 dnia 4 lipca 1929 roku? Bielas Migdalskiego czy odwrotnie?
- Panie sędzio, chwileczkie, ja nie mogie mówić.
- Dlaczego?
- Się mnie chce śmiać.
- Z czego?
- Z kawała. Ja nic nie widziałem. Ja jestem nie ten Rozenberg.
- Jak to? Przecież panu Salomon na imię.
- Co znaczy? W Warszawie są może sto, może dwieście takie Rozenbergi. Dlaczego mi wybrali, nie wiem, może z powodu niedaleko mieszkam.
- Jak to! I nie zna pan ani oskarżonego, ani oskarżyciela?
- Teraz znam, za kolegów jesteśmy, razem loterię trzymamy, ale tu u pana sędziego się poznawaliśmy.

Wobec ustalenia pomyłki sąd uwolnił pana Rozenberga od świadczenia, ale skazał pana Bielasa na 20 złotych grzywny za czynne znieważenie obecnego serdecznego przyjaciela.



Pisz pan testament!

Żadna praca nie hańbi, powiada stare a trafne przysłowie polskie. Tego samego zdania jest widocznie pewien młody, dotychczas nieuchwytny dżentelmen, który, wedle doniesień naszego korespondenta wileńskiego, grasuje na terenie tego pięknego grodu w nader oryginalnym charakterze.

Oto na przykład do siedzącego w restauracji hotelu "George" znanego fabrykanta, pana Jehudy T., który z apetytem sycił się czystą wyborową, podszedł jakiś młodzieniec wykwintnie odziany i z ukłonem zapytał:

- Pozwoli pan?

- Co znaczy pozwoli? - zdziwił się fabrykant.

- Usiąść.

- A właściwie z powodu?

- Przepowiednia.

- Co to jest przepowiednia?

- Widzi pan - zaczął młody, luksusowy facet - ja czytam przyszłość. Tylko spojrzę i wiem, co człowieka czeka. Znałeś pan kupca G.? Przepowiedziałem mu śmierć, toczka w toczkę… A tego grubego F.? Umarł właśnie wtedy, kiedy powiedziałem, i cieszył się, że mu naprzód to zrobiłem, bo mógł załatwić wszystkie interesy.

- To pan by i mnie powiedziałeś? - zainteresował się fabrykant.

- Możno, będzie kosztować sto złotych.

- Co? Dwadzieścia złotych.

- Z byka pan spadłeś, panie Te?

- Niech tam, trzydzieści, więcej ani gronia.

Targ w targ, stanęło na pięćdziesięciu złotych. Przepowiadacz spojrzał głęboko w oczy fabrykanta i lodowatym głosem powiedział:

- Panie Te, zakaraulaj pan testament. Jeszcze najwyżej trzy lata i śmoczkes.

- Panie, to granda!

- Co pan by chciałeś za pięćdziesiąt złotych, sto lat żyć?

Pan T. nie panował już nad sobą, tylko wyrżnął butelką w stronę wróżbity, który na szczęście uchylił głowy i nie czekając na dalszy ciąg uciekł.

Pan T. odwiedził już wszystkich lekarzy.

Kto wie, a nuż istotnie trzy lata?


Szczęśliwy los

W gabinecie słynnego profesora nauk tajemnych i frenologa nazwiskiem Ben Alima panował tajemniczy półmrok. Mistrz trzymał w ręku szklaną kulę i przejmującym głosem określał teraźniejszość i przepowiadał przyszłość siedzącemu naprzeciwko klientowi.

- Psycho-pato-anałyza z pańskiej ręki przepowiada nam, że zajmuje się pan z handlem, pański najlepszy dzień jest piątek. Co się dotyka apropos miłość, owszem potrafisz pan czasem. Interesownie forsy pan nie zarobisz. Spadek pan nie dostaniesz też. Hindusiański fakirzec Ben Alima pana to mówi.

- Szpitalewicz - odezwał się po chwili klient - kogo idziecie bujać za indiańskiego Alima Szmalima? Przecież wasz tatunio był mój wspólnik i okradł mnie, niech pan Bóg zabroni, ja znam całej waszej rodziny i wam Beniuchna też.

Jak już jesteście wróżka, to musicie mnie mówić, że ja się zajmuję handlem? Z czem się mam zajmować? Za gienierała pójdę być? Za Wieniawę mnie wezmą, tak? Najlepszy dzień piątek z powodu ryba faszerowana i kugel? To każde dziecko wi. Wy mnie tego nie mówcie, wy mnie nie mówcie o miłość i o analizę! Jak ja potrzebuję analizę, to bierę butelkie i idę do apteki! Wy mnie mówcie o wygrać na loterii, psia krew.

- Już. Słuchaj pan. Księżyc znajduje się obecnie we trzeciej kwadrze, pan natomiast urodziłeś się pod znakiem Byka.

- Szpitalewicz, nie bądźcie idiotoman! Od księżyca ani od byka losu nie kupię. Który to numer i gdzie mieszka kolektor?

Profesor Ben Alima pomyślał chwilę, po czym wymienił numer i określił w przybliżeniu, gdzie los może się znajdować.

Klient, pan Dawid Binensztok, udał się na poszukiwanie losu.

Cały dzień odwiedzał kolektury północnej dzielnicy miasta, aż wreszcie znalazł pożądany numer w niepozornym sklepiku w okolicy placu Muranowskiego.

Pośpiesznie zapłacił i uradowany pobiegł do domu. Czekały go dwa zawody. Na los nic nie padło, a poza tym dowiedział się, że fakir Ben Alima czyli pan Beniek Szpitalewicz jest wspólnikiem kolektora.

Gniew pana Dawida nie miał granic.

"Ja cię zaczaruję, cholera, za byka ci zrobię pod względem ryczyć ze strachu!" pomyślał wzburzony kupiec i udał się do mieszkania profesora. Przede wszystkim z przedpokoju wypędził klientów, a potem jak burza wpadł do gabinetu, stłukł kulę wróżbiarską, podarł na fakirze płaszcz usiany gwiazdami i ściągnął mu z głowy zawój.

Stawiony przed sąd grodzki i skazany na trzy dni aresztu, pan Dawid oświadczył:

- Nie chodzi mnie o tych czterdziestu złotych za los śmos, ale z powodu ja latałem cały dzień jak pies z wywieszonym ogonem. Za to dałem łobuza nauczkę.

Podobno od czasu tego zajścia profesor Ben Alima zreformował wróżenie loteryjne. Obecnie wskazuje szczegółowy numer, wręcza także kartkę z adresem kolektora i uwagą, że "żadne reklamacje przyjmowane nie będą".



Polowanie na kuropatwę

Są nazwiska sprawiające swym właścicielom wiele kłopotu z racji swego nieprzyzwoitego lub humorystycznego brzmienia. Ale żeby mieć tego rodzaju zmartwienie, nosząc tak spokojne miano jak Kuropatwa, to się nie zdarza codziennie.

A jednak bywa. Poucza o tym straszna przygoda, jaką przeżył pan Benjamin Kuropatwa, handlowiec z ul. Zamenhofa.

Pan Kuropatwa, jak przystało na dziedzica takiego nazwiska, pracuje w branży pokrewnej. Gęsie pierze i puch, to są artykuły, którym poświęcił wszystkie dni swej młodości oraz wiek męski.

Wiadomo jednak, jakie są dzisiaj czasy, nikt się tedy nie dziwi, że pan Kuropatwa, dotąd solidny handlowiec, przestał nagle płacić weksle. Nie rozumiał tego tylko jego dostawca, pan Mojżesz Bauman z Kałuszyna, i już w kilka dni po proteście przysłał przez znajomego furmana ustną depeszę następującej treści: "Bauman się pana kłania i jak pan nie wykupisz weksla, za prawdziwe kuropatwę pana zrobi."

- Co znaczy za prawdziwe, takie co fruwa i śpiewa?

- Tak, fruwać w powietrzu u niego pan będziesz.

- Niemożliwość.

- Się zobaczy.

Wyjaśnienie tajemniczej pogróżki nastąpiło bardzo szybko.

Po tygodniu przyjechał do Warszawy pan Bauman i z wielką walizą w ręku udał się na ulicę Zamenhofa. Już od proga krzyknął:

- Pan nie jezdeś Kuropatwa!

- A co ja jezdem, co? Przypiórka?

- Myślę świnia! Ale ja pana nauczę być nazad kuropatwa. Już pan płać, albo fruwaj!

To mówiąc, kupiec z Kałuszyna otworzył walizę i wydobył wielką flintę o dwóch potężnych, lśniących rurach, zmierzył do nieszczęśliwego dłużnika i wypalił.

Gdy dymy się rozwiały, w suficie widniała wielka dziura, a w rogach pokoju leżały dwa ciała: wierzyciela i Kuropatwy.

Jak się po przybyciu policjanta i pogotowia okazało, obaj zemdleli z przestrachu.

Kupiec z Kałuszyna, stawiony następnie przed sąd grodzki, tłumaczył się, że chciał tylko zastraszyć pana Kuropatwę. Pożyczył w tym celu dubeltówkę od znajomego. Nie wiedząc, że jest nabita, pociągnął za cyngiel.

Sąd uznawszy tego rodzaju egzekucję należności za niedopuszczalną, skazał Baumana na sześć tygodni aresztu.



Hipek z Nowolipek

Kto nie zna Kranca? Każdy zna. Każde dziecko wie, że Hipek Kranc to najelegantszy facet na całe Nowolipki, choć lekko zezuje lewym okiem.

Rzecz jasna, że tak wytworny gość musiał się cieszyć względami panny Heni, uroczej kelnerki zatrudnionej w luksusowej restauracji koszernej pod firmą "Cymes".

Pan Kranc zaliczał się do najlepszych gości zakładu, toteż właściciel, pan Szyja Marmurek, bardzo niechętnym okiem patrzył na to, że piękna Henia czyni jednak niejakie awanse pewnemu szmondakowi, który zamawiał zwykle dzwonko śledzia, albo w ogóle mówił, że "czeka na jednego, co tu ma przyjść".

Po krótkich staraniach restaurator pozyskał sobie dwóch mieszkańców "Cyrku", panów Józefa Waśko i Mieczysława Przyborę, którzy za skromną opłatą mieli dać taki "manifest" nieproszonemu gościowi, żeby drogi do kawiarni zapomniał.

Umówionego wieczoru panowie Waśko i Przybora zasiedli w odświętnych szatach, z antypkami w rękach, przy bocznym stoliku, pociągając dla kurażu.

Nieszczęście chciało, że obaj amanci panny Heni przybyli do lokalu jednocześnie i natychmiast zaczęli uwodzić piękną kelnerkę.

Restaurator mrugnięciem oka wskazał swym najemnikom gościa, przeznaczonego na wycisk, i czekał dalszego rozwoju wypadków.

Jakież było jego zdziwienie i przerażenie, gdy pan Waśko podszedł po chwili do pana Kranca, chwycił go za krawat i zręcznym ruchem przesadził z krzesła na stolik.

Zaś pan Przybora, operując z wprawą antypką, zacinał go równomiernie po obydwu bokach.

Mimo krzyku napastowanego i protestów publiczności siepacze powlekli później nieszczęsnego Kranca po podłodze aż do drzwi, tu postawili go na nogi, otrzepali laskami z trocin i umiejętnym kopniakiem wyekspediowali na ulicę, po czym wrócili do bufetu i pan Waśko rzekł:

- Gotowe. Należy się sześć złotych, flacha i dwa ogórki. Katolika marnowanego, czyli jak to mówią śledzia w occie, możesz pan dołożyć za ponktualność i precjozyjne robotę.

- Złamcie rękie i nogie, grosza pieniędzy nie dam! Nie tego zbiliście.

- Jakiem prawem nie tego? Przecie żeś pan gospodarz okiem zyza odstawiał, tośmy dali okład zyzowatemu.

Gospodarz opierał się energicznie, wobec czego cyrkowcy zmuszeni byli wywrócić bufet, a tymczasem nadszedł pan Kranc z policjantem i obaj niefortunni mściciele cudzych krzywd zostali aresztowani.

W sądzie grodzkim pan Marmurek wytłumaczył się, że o niczym nie wie, a panowie Waśko i Przybora natychmiast po sprawie rozpoczęli odsiadywanie 14-dniowego aresztu.



Klapa bezpieczeństwa

Potrzeba jest matką wynalazków, a poza tym kto dziś nie miewa w mieszkaniu wizyt wszelakiego rodzaju komorników i sekwestratorów?

Dwie te przyczyny sprawiły, że mieszkający obok siebie dwaj kupcy nalewkowscy, panowie Dawid Mucha i Henryk Grynszpan, dokonali epokowego wynalazku. Wykorzystawszy prawdziwy dar losu, że jedno mieszkanie od drugiego dzieliły tylko zamknięte stale i zamaskowane szafami drzwi, w chwilach krytycznych przywracali zawieszoną przed laty komunikację między lokalami.

Wyglądało to w ten sposób.

Dajmy na to, służąca pana Muchy stwierdza przez dziurkę od klucza, że dzwoni właśnie komornik lub poborca podatkowy. Następował alarm. Padały krótkie rozkazy. Zakonspirowane drzwi otwierały się szeroko i wszystkie cenniejsze ruchomości w błyskawicznym tempie przejeżdżały do lokalu pana Grynszpana.

Dzięki niesłychanemu treningowi i ofiarnej współpracy obydwu rodzin przeprowadzka trwała bardzo krótko i kiedy zniecierpliwiony sekwestrator wchodził wreszcie do lokalu, witały go puste prawie ściany i dłużnik, siedzący na polowym łóżku z owiązaną ręcznikiem głową, przepraszał, że "z powodu jest chory" nie mógł dość szybko otworzyć. Oczywiście nie było co zajmować i wysłannik pana ministra skarbu odchodził z pustymi rękami.

Oczywiście pan Grynszpan korzystał z identycznych praw w lokalu pana Muchy.

Sielankowe te stosunki trwałyby nie wiadomo jak długo, gdyby nie położył im kresu przeklęty przypadek.

Pewnego dnia w jednej prawie chwili do drzwi obydwu handlowców zapukali przedstawiciele magistratu i urzędu podatkowego.

Wspólnicy stracili głowę. Drzwi pełniące obowiązki klapy bezpieczeństwa otwarto jednocześnie z obydwu stron i któż zdoła opisać okropną scenę, jaka się w nich rozegrała.

Państwo Muchowie ciągnęli do Grynszpanów swoje pianino i garnitur mebli, Grynszpanowie pchali gwałtem do Muchów piękny mahoniowy kredens.

W przejściu utworzyła się barykada, na której oszalałe z przestrachu rodziny rozpoczęły z sobą bratobójczą walkę. Krzyki: - Kombynator, uj, żeby się nie bałem, to by cię dałem w mordę! - Ja już nie żyję! - itp. tak przeraziły sekwestratorów, że posłali oni po ślusarza i weszli wkrótce na pole walki.

Przeciwnicy zwrócili się wówczas przeciwko przedstawicielom władz, których obrzucili całym chórem brzydkich wyzwisk. Sporządzono protokół.

Tą drogą opis genialnego wynalazku znalazł się w akcie oskarżenia, a wspólnicy w sądzie grodzkim, gdzie uzyskali po jednym miesiącu aresztu.



O krok od śmierci

Nie wiadomo, od czego właściwie zaczęła się odwieczna nienawiść dwóch znanych w całym bazarze Różyckiego na ul. Targowej rodzin. Dość że pani Gitla Pałasz potłukła fatalnie pannę Rojzę Płatkowską i odpowiadała wczoraj za ten brzydki czyn przed praskim sądem grodzkim.

- Jakże to było? - pyta sędzia Michałowski.

- Zwyczajnie. Ta Kwiatkowska złapała mnie na podwórku za włosy i zaczęła trząsać z moją głową jak z ćwiartką cielęciny.

- Jaka Kwiatkowska?

- Ta właśnie!

- To jest Płatkowska, nie Kwiatkowska.

- Płaczkowska… Kwiatkowska… wszystko jedno. Dosyć na tem, ta cholera. A potem przyleciał jej mąż i wołał do okna jednego sąsiada: "Panie Moniek, wydaj mnie pan na chwilę krzesło, zaraz zwrócę, tylko pójdę zabić tej starej czarownicy." I oni oboje tak mnie bili, tak bili z krzesłem i ze szczoteczką od zębów, że ja się dziwię, dlaczego właściwie jeszcze żyję?

- No, a pani jej nie pobiła?

- Ja? Pan sędzia żartuje. Ja delikatna kobieta jestem, z palcem jej nie doruszyłam!

- Więc któż w takim razie zadał jej te rany głowy i obrzęki w okolicach mostka?

- Po pierwszego to nie było na mostku, tylko w bazarze, a po drugiemu nie wiem.

Świadek pan Josek Szwarcman zbił jednak twierdzenia oskarżonej, oświadczając kategorycznie:

- Pan sędzia wi, że dzisiaj się nie zarabia. To z powodu nie zarabiam mam dużo czasu, to siedzę w oknie i wyglądam na podwórku, to widzę się biją, to dlaczego nie mam patrzyć?

- I cóż pan widział?

- Widziałem, jak pani Pałasz zbiła pani Płatkowskiej na kwaśne gruszkie, a potem stanęła i krzyczała: "Policja, policja!" A jak przyszedł pan władza, to poleciała do domu i położyła się do łóżka.

- Jak ja mogłam nie polecić do domu, jak ja mogłam nie położyć się do łóżka, kiedy zobaczyłam, że jestem konająca, proszę najwyższego pana sędziego!

Sąd jednak, porównawszy kwitnący wygląd pani Gitli i jej atletyczną budowę z mizerną posturą oskarżycielki, nie dał wiary, że chluba rodu Pałaszów była o krok od śmierci, i na podstawie całokształtu sprawy skazał ją na trzy dni bezwzględnego aresztu.

Pani Gitla, rozżalona na świadka Szwarcmana, natarła na niego w korytarzu po wyjściu z sali sądowej i oświadczyła, że musi go zabić na śmierć.

Przerażony świadek wpadł z powrotem do izby rozpraw i drżącym głosem oświadczył:

- Panie sędzio kochany, niech pan mi gdzie tu schowa! Ja nie mogie iść do domu z powodu pani Pałasz chce mnie zabić ze spluwaczką. Co prawda się nie zarabia, ale ja wiem? może się poprawić, to ja pójdę rezykować umierać?

Sędzia wysłał na korytarz woźnego, żeby sprowadził z powrotem wojowniczego Pałasza, ale okazało się, że bojowa niewiasta już zbiegła ze schodów, porzucając spluwaczkę.

Mimo to pan Szwarcman pozostał na sali jeszcze pół godziny.



Mąż za tysiąc złotych

- Nazwisko świadka?
- Fajga Wodociąg.
- Wyznanie?
- Przecie pan sędzia widzi.
- Zajęcie?
- Tam… z mężem.
- Cóż to znaczy?
- Z mężem tam robię, co potrzeba…
- A więc pracuje razem z mężem?
- Niech będzie pracuje. Co szkodzi?
- Wodociąg będzie zeznawała bez przysięgi, ale uprzedzam świadka, że należy mówić prawdę. Za nieprawdziwe zeznania grozi pięć lat więzienia.
- Dawniej było sześć lat i tyż się nie bałam. Za dlaczego mam powiedzieć nieprawdę? Zarobię co na tego? Ale dziękować Bogu, że opuścili rok.
- Co świadek wie o zajściu przy ul. Twardej nr 4?

- Co ja wiem? Ja nic nie wiem, tylko wiem tego, że Dorcia Fryszman, to ona z tem narzeczonem Lewenbaumem pojechała do Mędzeszyniu i oni tam mieszkali, ona go gotowała zjeść i tak dalej. On u niej brał pieniądze też. To jak się zrobiło tysiąc złotych, to Dorcia Fryszman powiada: "Się ty mnie już nie spodobasz, ja mam ładniejszego i oddaj mnie tysiąc złotych za jedzenie i tak dalej."

- Czy on rzeczywiście mógł przejeść tysiąc złotych?

- Mógł, mógł! Pan sędzia mu nie zna. On jest nieduży, ale niech pan Bóg zabroni. Głupstwo też jeść nie chce, musi być rybka, farfelki, rosół, czulent… tak dalej.

- No dobrze, ale jak to było na Twardej?

- Na Twardej to było zwyczajnie. Ja się nazywam pani Wodociąg i w mojego mieszkania właśnie się miał zrobić sąd koleżeński, co będzie z temi pieniędzmi. To ten narzeczony już był i czekał, to przylatywała ta narzeczona z tem swojem bratem i oni krzyczeli, że pana Lewenbauma utną łeb z nożem, jak nie odda te pieniądze, co zjadł.

- A on co na to?

- On powiedział, że po pierwszego jedzenie nie było ważne, a w ogóle pieniędzy nie ma z powodu nie zarabia, ale on może się za ten tysiąc złotych ożenić.

- A oni się z pewnością nie zgodzili i nadal grozili, że go zabiją?

- O zabicie nie słyszałam. Słyszałam tylko, że go muszą obciąć łeb z nożem.

Tak wyglądało stenograficznie zanotowane zeznanie świadka, pani Wodociąg, w procesie powstałym na tle zerwanego małżeństwa panny Dorci z panem Izraelem.

Wzgardzony narzeczony oskarżył swój ideał i jej brata o groźby karalne, które potwierdzili zresztą wszyscy świadkowie. Mimo to sąd oskarżonych uniewinnił, wychodząc z założenia, że były to czcze pogróżki i państwo Fryszmanowie nie mieli zamiaru ich spełnić, gdyż oboje wyglądają na osoby o delikatnym zdrowiu, nie mogące patrzeć na krew.


Aj waj... kiedys to byli czasy.

Zdrowka zycze


Aaron Holzmann: Za tego posta użytkownik otrzymuje odznaczenie "Bohater Izraela"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aaron Holzmann
Rabin



Dołączył: 22 Maj 2006
Posty: 2299
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Żabianka City

PostWysłany: Czw 12:10, 08 Cze 2006    Temat postu:

Piękny kawał polskiej (?) literatury. Jeszcze trochę i będzie order!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Punk Rockowy Kibuc Strona Główna -> Szmoncesy Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin